„Rap to nie muzyka” – powiedział kiedyś Druh Sławek, radiowiec, wydawca, jeden z najważniejszych popularyzatorów kultury hiphopowej w Polsce. Nie chciał wcale prowokować, tylko wykazać, że mówimy o wielobarwnym kolażu wszelkich możliwych rodzajów muzyki, który czerpie z funku i z jazzu, może mieć klubowy, elektroniczny sznyt, ale też być przesiąknięty folklorem, nawet naszym, góralskim, uciekać w stronę dubowego pulsu czy gitarowych riffów. Sławek chętnie odwoływał się do słów Busta Rhymesa: „Każdą muzykę można przekuć w hip-hop, ale hip-hopu już w żadną inna muzykę przekuć się nie da”. Co ciekawe, dopiero teraz, pracując wspólnie z kolegami nad niniejszą publikacją, w pełni zdałam sobie sprawę z tego, że hip-hop z jego czterema elementami, postawą, etosem otworzył mi oczy na wszelkie inne gatunki muzyczne, kazał rozwijać się, poznawać historię, ale też poszukiwać nowego. Rozbudził ciekawość i uwrażliwił na wiele kwestii. Miałam niesamowite szczęście dorastać we Wrocławiu, w mieście, w którym działali tacy ludzie jak Marcin Cichy iIgor Pudło, którzy na przełomie wieków grywali regularne imprezy we wrocławskich klubach, w mieście, gdzie „Duszę podziemia” przygotował Jarosz, a Siny robił swój przedziwny art-rap. Środowisko było tu na tyle małe, że można było zżyć się z ludźmi z Neonu czy Syndykatu, dość szybko poznać osobiście Tymona, Wall-E’ego, dotrzeć do przesympatycznych twórców z Biskupina i nowodworskiej ekipy SWMC, obserwować, jak kiełkują nowe składy
Z czasem w hip-hopie najbardziej zaczęły mnie fascynować wszelkie zjawiska dziejące się na jego obrzeżach, abstrakcyjne, instrumentalne rzeczy spod znaku DJ-a Shadowa, DJ-a Krusha, wreszcie DJ-a Vadima, częstego gościa w naszym mieście, a później zagranicznego wydawcy lokalnego objawienia, duetu Skalpel. Pamiętam też doskonale chwilę, gdy wpadły mi w ręce dwie bardzo ważne kasety: „EP” Grammatika i „Konflikt wydaje się być nieunikniony” Poemy Faktu. Teraz okazało się, że oba albumy znam do dziś na pamięć, mimo że tego drugiego nie słuchałam już od dobrych kilku lat. Przeprowadzka do Warszawy, praca w „Ślizgu”, wreszcie współtworzenie ekipy odpowiedzialnej za magazyn „Loop” to były kolejne kroki, które nie pozwalały mi tkwić w miejscu. Technika operowania słowem, którą tacy twórcy jak Gift of Gab wywindowali na poziom prawdziwej sztuki, świadomość pewnych zjawisk i problemów, o której mówili The Roots, Talib Kweli czy Common, wreszcie emocje, jakie wywoływały utwory artystów spod szyldu Anticon, turntablistyczne popisy otwierające ucho na eksperymenty dźwiękowe – wszystko to było dla mnie jak baza wypadowa na muzyczny Mount Everest. Choć dziś wydaje mi się, że zawędrowałam dalej, wciąż słyszę ten rytm, dobre flow, mocne wersy. Podoba mi się, na jaki poziom wspięli się polscy producenci, jak dobrze potrafią bawić się słowem czy opowiadać o życiu niektórzy młodzi raperzy. Choć nieraz bywam starą, wredną Wiedźmą Cess i zdarza mi się narzekać na zwrotki, brzmienie, jakość nagrań, nie umiem uciec od rapu
Prace nad książką, którą macie właśnie przed oczami, nie były proste, wymagały często anielskiej cierpliwości, wielu tygodni ścigania artystów, którzy przecież w znakomitej większości są też starymi znajomymi. Jednocześnie przygotowywanie kolejnych tekstów owocowało często poznaniem wielu barwnych anegdot, których wcześniej nikt nie chciał opowiedzieć. Wreszcie pisanie stało się doskonałym pretekstem do tego, by przypomnieć sobie, że rap to nie zabawa już... To przygoda życia