Tak naprawdę hip-hop dał mi niemal wszystko – najlepsze imprezy, nastoletni bunt, przynależność do grupy (ruchu?, kultury?), żonę, pracę, zwodnicze poczucie sławy czy wręcz władzy, szansę zobaczenia kawałka świata. W chwilach największego zmęczenia to przy beatach zasypiam, a rzucone półgębkiem, zapamiętane kiedyś wersy stanowią kod, którym porozumiewam się z „wtajemniczonymi”. Ale to nie dlatego dałem się w „Antologię...” wciągnąć
Pomijając już najbardziej przyziemne powody czy też sprawdzone – i tak po ludzku przeze mnie lubiane, hmm, przynajmniej do czasu zacieśnienia współpracy – grono współautorów, martwiło to, że coś tak ważnego jak polski rap nie jest odpowiednio udokumentowane. Jeżeli nie liczyć „Beatów, rymów, życia”, czyli leksykonu Andrzeja Cały i Radka Miszczaka, brakowało porządnych źródeł. Solidnej i umiejętnie podanej informacji z pierwszej ręki, a także selekcji najistotniejszych (tu oczywiście można dyskutować, zachęcam) przedstawicieli rodzimego MC-ingu, ginących często laikom pośród tysięcy naśladowców i krzykaczy. Nie analizowano też właściwie utworów. Doprawdy strach pomyśleć, co stawało się punktem wyjścia do licznych publikacji prasowych czy – co gorsza – naukowych
Ambicja związana z próbą uporządkowania stajni Augiasza z czasem ustępowała miejsca dumie. Pamiętam „Spalam się” Kazika podane mi przez podejrzanego jegomościa z plandeki na osiedlowym targowisku w czasie, gdy Peter Arnett nadawał z Bagdadu. Półtoragodzinną kolejkę na imprezę Volta, w której stało się nie zawsze prosto, za to zawsze w podnieceniu. Aśkę Tyszkiewicz puszczającą „Ghetto Jiggy” Lost Boyzów, patrzącą na swój Szczecin i mruczącą pod nosem: „To jest, kurwa, o tym mieście”. Być częścią publikacji, w której uczestniczą, to zaszczyt. Zresztą każda z rozmów do biogramu była przyjemnością. Ich bohaterowie to świetni ludzie, a słaby poziom dedykowanego rapowi dziennikarstwa pozwolił mi czuć się jak detektyw, ba, wręcz jak odkrywca. Przykro mi, ale należy mi tego zazdrościć
Oczywiście muszę podziękować. Na pewno rodzinie – to przecież ojciec przyniósł mi z pracy „Enter the Wu-Tang” Wu-Tang Clanu i „All Eyez on Me” 2Paca, a ja, zadając mu codziennie pytanie, czy wyszło już wreszcie to cholerne „Nastukafszy” Warszafskiego Deszczu, byłem jak ten osioł ze „Shreka”. Mama skombinowała od jednej z pacjentek pierwszą upragnioną hoodie, za dużą bluzę bez suwaka, za to z kapturem. Jeżeli chciała słuchać, a zwłaszcza gdy nie chciała, roztrząsałem godzinami dylematy życiowe złych iłysych. Babcia sama z siebie kupiła mi na imieniny krążek Eminema – i biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, to było bardzo wzruszające
Jestem też winien szacunek wszystkim swoim redaktorom, wymienionym tu w kolejności chronologicznej – Arek Deliś (mimo wszystko), Tymon Smektała, Mateusz „Konkret” Mazur, Paweł Kulczyński, Piotr Dobry, Druh Sławek, Łukasz „Kowal” Kowalski, Kuba Demiańczuk, Krzysztof „Grabiszczy” Grabowski, Przemek Karolak, Przemek Dziubłowski, Iza Natasza Czapska, Wojtek Lada, Katarzyna Czarnecka, Sandra Wilk, Bartek Chaciński, Jarek Szubrycht, Marcin Staniszewski, Michał Boroń, Kuba Dziewulski. Wszystkiego nauczyłem się od was albo na swoich błędach dzięki waszej cierpliwości. Nigdy nie próbowaliście tępić mojego zepsutego do reszty przez hip-hop charakteru, którego cząstkę starałem się w tej antologii zostawić