Trochę tu nie pasuję! Znowu nie mogę zasnąć
Odnalazłem swoją muzę, której na imię Bezradność
Światło na zewnątrz pulsuje i robi to chyba na złość
Wmuszając we mnie rachunek za ten mój upadek na dno!
Ukradłem bogom światło – większość leje na ogień we mnie
A to na mnie padło się borykać z tym kompleksem...
Chcą tylko igrzysk, chleba – miesięcznie 1500!
Chcę tylko iść, nie czekać fatum – na szlaku klęskę!
Walczę o więcej, boleśnie – to przeznaczenie moje
A niebo nie chce zwycięstwem uraczyć mnie; Homer
Im więcej krwi, tym słodszy finał tych wojen
Czeka mnie moralna duma po partii szachów z losem...
Wpajają mitologie, gadają mi, co mogłem
„Paranoik” i „obłęd” wmawiają, a ja – Comte!
Paraboli parodie – proces za myślozbrodnie
Antyutopie! Czy Orwell chciał przepowiedzieć o mnie?
Mandat i portfel... Chciałbym mieć choćby drobne...
Odstawiam szopkę, bo tak tu w Oz wygodniej!
Nic nie jest słodsze od miodu, chyba że pieniądze
Więc mi nie dobrze z głodu, nie nadmiaru, jak sądzę...
Nie czuję więcej potrzeb, tylko wilczy apetyt
Zamilkły owce, co gorsze coraz więcej pasterzy
Pseudoautorytety zdzierają z nich skóry, choć
Każda udaje, że beczy, opcjonalnie „lubi to”!
Busola się gubi, bo mędrcy nie szukają gwiazd
Sowie oko wlepia wzrok w nędzy niezbadaną dal
Ignorancja karmi tron, a korona karmi strach
Sokratesa mądrość chcą dzielić na szeregi mas
Pokierowani sumieniem, popatrz na Seneki twarz
Nie wiem, gdzie ta droga wiedzie, pomyliłem się nie raz!
Odpowiadam za natchnienie, nie dane mi wiedzieć, a
Odpowiedzi ślepe – fortuna może być celem, fakt!
Dalej mam nadzieję, koło zapętla fabułę
Może za rok i dzień stryczek zabierze mi dumę
Ostatnie słowa to blef, już czuję się, jak ten szuler
I tylko chowam mój gniew, jako najgorszą torturę...
I w twarz pluje mi odbicie lustra oceanu
A sam czuję łzy, nie odczuwając przy tym żalu
Najgorszy z możliwych sądów wydałem sam na siebie
Jestem pewien, sale tortur nie chcą łez, niech krew pocieknie
Tak od urodzenia, śmieszne, że tak zaczynamy
Z czerwoną nicią, jak Goethe, ale przedtem nagi
Dalszy ciąg sagi, niby-mędrcy i ich dary
Niby lepsi – tacy sami, byle złapać los na haczyk!
Tańczą marionetki, wiary nie brak, złoty ołtarz
I wydzwaniają karetki, umarł żebrak – złoty orszak!
Inni napełnią sakiewki, potem śmiech na sali rozpraw
Z królami papierki to nie grzech, a zostawianie poszlak!
To jest wieczne, jeśli masz to jesteś wolny
Jeśli nie i biegniesz, zwolnij, bo skończysz jako niewolnik
To podstawy ekonomii, pisał o tym pewien kutas
Podpisano Armey. Odważnie, jak na bankruta?
To tylko sztuka, wypluwam „evviva l'arte”
Do niczego się nie przyda już tutaj, muszę się zgodzić z Wildem!
Ktoś chciałby stworzyć bajkę, nazwać ją faktem
Lecz zwycięża drugoplanowy charakter – wie o tym Hamlet!
Artysta padnie, tak się wyraża piękno
Bo nikt nie ginie za prawdę, a za pieniądze już większość
Złudzenia są łatwe i nic z tym nie zrobisz, zresztą
Sztuczne dialogi z pogardą, byle Midas dotknął ręką!
„Ceną wolności jest śmierć” - Malcolm X
K. tak samo wiedział, w czym sęk i skończył, „jak pies”
Sam też byłem w „Ameryce”, miałem szanse, gdy to prysło
Mogłem przegrać życie z Delamarchem, jak Robinson!
Teraz tylko staram zmusić się do snu
Powoli przygasa światło... Żebym ja tak samo mógł!
Nie chcę pytać, kto napisał ten scenariusz
W słońca blasku, brzmienia oklasków – rola życia... Bankrut!!!