"Forever... (is a long time)" to pierwsza piosenka z trio, którą Halsey wyjaśnia jako: "Trzy piosenki trafiające w sedno, które służą jako przejście i mają być słuchane po kolei. Każdy mój album ma takie [trio]."
W rozmowie dla Apple Music Halsey tłumaczyła znaczenie piosenki: "W tej piosence zakochałam się. Instrumental jest tu przeważający, wszystkie te piękne migoczące tony, a ptaki śpiewają, wszystko jest słodkie […] Wchodzi fortepian i to ten strumień świadomości, który moduluje z dur coraz niżej, aby pokazać mój nastrój zmieniający się z optymistycznego na niespokojny."
Kobieta podkreśla w utworze, że to, co uznawała za miłość, związek który pielęgnowała okazał się nie warty jej czasu - niczym metaforyczne podlewanie sztucznego kwiatu. Ostatecznie nieudany związek skłania Artystkę do przemyśleń związanych z obwinianiem siebie za nieudaną relację - "złam obietnice/ Bo nigdy nie potrafiłabym zatrzymać idealnej rzeczy i jej nie zburzyć/ Co myślę? Co to znaczy?/ Jak ktoś mógł mnie kiedykolwiek kochać?/ Porozmawiaj ze swoim mężczyzną, powiedz mu, że nadchodzą złe wiadomości."
Ponadto Halsey przypomina sobie, że w stosunku do całego świata jest mała, drobna, mało znacząca i wbrew własnej ocenie, której wcześniej dokonała, nie znajduje się na jego szczycie - "Ku mojemu zdziwieniu, nie ma sześciu stóp wysokości/ Który sięgnąłby i złapał księżyc, gdybym/ Poprosiła lub po prostu zasugerowała/ Że chciałam trochę więcej światła/ By móc zajrzeć mu w oczy/ I uzyskaj odpowiednie kolory."