Świat, w jakim przyszło nam żyć jest naprawdę dziwnym miejscem. Ludzkie historie nie raz zaskakują nas swoją niezwykłością i nigdy chyba nie będziemy w stanie stwierdzić, że widzieliśmy już wszystko. „Madryt” to utwór o umiejętności dostrzegania piękna w tej całej niezwykłości.
Staszewski rysuje tutaj obraz bloku, którego rezydenci nie należą do najnormalniejszych. Wyróżniają się na tle zwykłych, szarych ludzi, ale jednocześnie symbolizują nas samych. Wszyscy jesteśmy przecież odrębnymi, indywidualnymi jednostkami, mamy swoje mniejsze lub większe dziwactwa i po prostu idziemy przez swoje życie, wchodząc co rusz w interakcje z innymi.
Wokalista opisuje nam tutaj postaci poszukiwacza śmietniskowych skarbów, parki lesbijek-meksykanek i szalonej artystki-emerytki, tworząc nieco przerysowany, ale jednak rzeczywisty obraz ludzkiego życia. To, że bohaterowie „Madrytu” mogą wydawać się nam nieco „egzotyczni”, nie oznacza przecież, że tego typu ludzie nie żyją wśród nas. Przecież chyba większość blokowisk ma swoich „specjalnych” mieszkańców, w jakiś sposób wyróżniających się na tle reszty. Rzecz jasna będzie to też zależało od tego, kto na to patrzy, bo przecież różni ludzie mają różne wartości i postrzegają inne rzeczy jako dziwne.
To właśnie ta niezwykle wielka, skomplikowana siatka ludzkich zależności jest tutaj tym „romantycznym tłem”, o jakim wspomina Staszewski. Zwykłe życie niezwykłych ludzi – praktycznie wszyscy tego doświadczamy, a niewielu z nas czasem przystaje, by się nad tym zastanowić.