Mrozu
Mrozu
Mrozu
„Szerokie wody” to kolejny singiel z albumu „Zew”. Przez wielu dziennikarzy muzycznych jest uznawany za najlepszą płytę w dorobku artysty, a sama piosenka „Szerokie wody”, została uznana przez Kubę Wojewódzkiego za najlepszy utwór z tego krążka. Nowy album Mroza pokazuje, że artysta cały czas się rozwija i sięga po różne gatunki muzyczne. Na pewno to wielkie zaskoczenie dla fanów, gdyż wokalista sięga po klasycznego „brudne” brzmienia, charakterystyczne dla lat 70. czy 90. poprzedniego stulecia.
Na płycie „ZEW” pojawiły się osobiste teksty, utwory koncepcyjne, które opisują dziką, momentami mroczną stronę ludzkiej natury. Słowa do kawałka ,,Szerokie wody" napisał Mrozu, a muzykę Piotr ,,Rubens" Rubik. W utworze mowa o ludzkiej niedoli i nieszczęściu jakie często przytrafia się człowiekowi w momencie igrania z ogniem. Przychodzi czas kiedy zdajemy sobie sprawę z popełnionych błędów, które pragniemy naprawić. Zwracamy siew tym celu ku sile wyższej, która może nas ocalić od zagłady. „Na szerokie wody mnie weź, jak woda tu wpłyń, wpłyń na mnie. Na szerokie wody mnie weź, winę mą zmyj, zgaś ranę”.
Mrozu czy może lepiej Wybudzony Dziki Zwierz? Mówi, że wiele musiał z siebie wyrzucić, dlatego „Zew” był jego swoistą terapią, a artystyczna wolta, jaka na tym albumie się dokonuje, to dla niego „najbardziej szalony, kreatywny i wartościowy czasever”. Wierzę. I uwierzy też każdy, kto zna wcześniejsze nagrania artysty. To zresztą była ciekawa obserwacja, kiedy spora część moich branżowych znajomych tuz po ogłoszeniu pierwszych singli z nowej płyty, postowała na Facebooku z niedowierzaniem, ale też nieskrywanym zachwytem, że „Duch” i „Sierść” to piosenki z repertuaru Mroza właśnie.
Ale jak mówi on sam, tu nie o pojedyncze single chodzi, a „Zew” jako całość. Album zaczynający się już od malowniczej okładki Forina , a kończący na bluesowych „Szerokich wodach” – które już samym tytułem podsumowują muzyczną woltę autora „Miliona monet”. Po drodze Mrozu „gotuje się jak wulkan”, głęboko ryczy w nim lew, jakby płytę rzeczywiście nagrywał w czasie wędrówki po zapomnianych przez Boga i ludzi miejscach, w których szukał sensu muzycznego jestestwa. Z pomocą Marcina Borsa udaje mu się zagnieździć pośród podbitych tanecznym rytmem, ale rockowych i przybrudzonych brzmień, w których - w połączeniu z zadziorną warstwą tekstową – niebywale mu do twarzy. Nie można było tak grać od początku? – Tomek Doksa, Gazeta Magnetofonowa.