O.S.T.R.
O.S.T.R.
O.S.T.R.
O.S.T.R.
Ostry wspomina tutaj czasy, gdy rap miał zupełnie inne oblicze i ludzie pamiętali, o co chodzi w tej muzyce. To ukłon w stronę początku XXI wieku, numer napisany dla tych, którzy tak jak i autor wyrastali na prawdziwym, autentycznym hip-hopie, nie na jego współczesnej wypaczonej wersji.
Adam dałby wszystko, by cofnąć się do przeszłości i jeszcze raz pooddychać tym powietrzem, przesyconym dobrymi bitami i głębokimi tekstami ludzi, dla których rap był czymś więcej niż tylko sposobem na sławę i kasę. Teraz tacy jak autor są już wymarłym gatunkiem, tonącym wśród młodych, naiwnych „artystów”, nawijających o tym samym, żalących się na życie mimo tego, że mają jeszcze mleko pod nosem, śpiewających na auto-tunach, pod nudne, płaskie bity.
Może i O.S.T.R. ulega tutaj nostalgicznemu klimatowi i wspomina „stare, dobre czasy”, jak typowy stary człowiek, ale trzeba przyznać, że rzeczywiście ma co wspominać. Żył i tworzył w końcu w czasach, gdy nasza scena porządnie się rozkręcała i prezentowała sobą zupełne inny poziom, niż teraz.