[Zwrotka 1]
Ósma trzydzieści, wsiadam do srebrnego Chevroleta
To nie złoty cadillac, to i tak niezły z niego gepard
Znów kończy się paliwo i złość we mnie kipi
Bo hajs na jointy i piwo zgarnie gość z BP
Leci RMF'ka, ale szybko włączam jakieś CD
Nowy Mes lub Fokus lub coś co nie leci w TV
Kierunek biuro, moje własne z ziomem na współkę
Trochę później wpadnę, trochę wcześniej się urwę
Biurowiec, jadę na siódme, otwieram lodówkę
Popchnę głębiej wódkę, wstawię colę i bułkę
Zaraz włączę iMaca i pewnie sprawdzę pocztę
Firmową, więc nie dziw się gdy nie odpiszę chłopcze
Na pytanie, że nie doszła jeszcze płyta... (aha)
Tu się dzieją sprawy większe, więc na razie pieprzę typa
Muszę dzielić obowiązki, a że w hajs z rapu wątpię
Rozkmiń, zdobywam go od dziewiątej do piątej
[Refren] x2
Jeden dzień z mojego życia, poczuj szybie tempo
Codzienny stres bez pokrycia, że będzie lekko
Jak rasowy spryciarz, bez opóźnień na pewno
Nie dam ciała dzisiaj, muszę żyć słusznie z werwą
[Zwrotka 2]
Jest siedemnasta, trzaskam drzwiami i basta
Wokół ci sami jak co dzień, niewolnicy miasta
Nad nami niebo, czyli limit, gdy liczy się kasa
Ale czy tak samo by rozkminił to pracownik NASA
Nie wiem, stoję w korku, jestem zwykłym ziemianinem
Wezmę zaraz ze dwa piwka, jak spożywczy się nawinie
Dzwonię do Baziego, jestem po pracy a czas goni
Cześć kolego, wiesz mam bibułki a nie mam nic do nich
Jest opcja? Jest opcja, czas gra na emocjach
Bo już bym usiadł, a muszę kołować zdobyć towca
I dobrze, że jest słońce, bo z reguły raczej pada
Wrócę, wezmę w rękę pada, hamuję bo jest radar
Pisk opon, ale nic spoko, mam tych dni potąd
Chciałbym już mieć te blanty i robić chill z sofą
Prawie osiemnasta, parking zajebany na full
Niemalże wieczór, znów muszę dzielić plany na pół
[Refren] x2
[Zwrotka 3]
Otwieram drzwi, za nimi czeka Ania, te dni
Płyną jak strugi szampana, albo jak tłusty bit
Rozkminimy dobry film, zamówimy dobrą pizze
Albo zrolujemy coś i dla zajawki coś upichcę
Komputer, głośniki, łóżko, konsola, TV
Nasze wykute nawyki, których nikt inny nie trybi
Z tobą kochanie mogę klepać biedę do końca
Każdy dzień jest ważny, choć to jeden z tysiąca
Powieki kleją się, w głowach czekamy na weekend
Zjemy trochę dobrej szamy i pewnie będzie coś pite
Póki co jutro trzeba wstać, trzeba gnać do pracy
By na konto, na koniec miecha coś wlać z tej tacy
Jakoś musimy trwać, nie możemy paść na tacy
Bo świat chce tylko kraść, albo zapiąć nas w pasy
Odpływam w krainę snu, bo jutro znów to samo
Brak siły na więcej słów, więc mówię dobranoc
[Refren] x2