[Intro]
Zamknij oczy, czy teraz widzisz to co ja?
[Refren]
Poduszka zakrywa Ci szczelnie twarz
Jesteś owadem na szybie rzeczywistości
Jak werniks kruszy się krótkiego życia blask
To miasto, jego zbrodnie z namiętności
Pozbawiło nas woli, szelest, esperanto łakomych
Nie ludzie robią pieniądz, tylko pieniądz robi z ludzi
Szpiegów, gnidy, zdrajców, kurwy
[Zwrotka 1]
Drzwi bez klamek, schizofrenicy, zakład psychiatryczny
To miejsce gdzie wolą strugać trumny niż kołyski
Niektóre matki, w ich duszach cmentarna cisza
Piją własne mleko i zjadają łożyska
Chcą piękno i czas w miejscu zatrzymać
Ten fetor to ich strach, epinefryna
Czernina zupą dnia, krew, spływa po brzytwie
Swastyka na czole, zgnilizna w modlitwie
To dom czerniaka, wirusów, gadów, owadów
Odpędzasz się od roju, lepkich komarów
W tym raju masz wybór, wybór rodzaju śmierci
Prawo głosu, masz prawo jęku, jęczysz
Tonący brzytwy się chwyta, chcesz na to świadka?
Nadzieja idzie szybko na dno jak meduzy tratwa
Czujesz się jak ofiara, zęby wybite, nogi skrepowane
Podwieszone pod sufitem, wokół Ciebie
Skorumpowani urzędnicy, Ci bezwstydni i Ci subtelnie skryci
Człowiek jak niewolnik, uwięziony w sztolni
Zwykły rzeczownik którym rządzą przypadki
Zmęczony, pod prądem dozowanych mu bodźców
Zamknięty jak szczur, w swoim ciasnym kojcu
Tym syfem rządzi król, strachu, cierpienia
Rachunek w banku nie równa się rachunek sumienia
[Refren]
[Zwrotka 2]
Skalpel, szczypce do żeber, piły do kości
Symbole czuwania w mieście dziwnych intymności
Opuszczone głowy, zwieszone ramiona
Szpital, salowa, pacjent, odleżyny, kona
On patrzy znad framugi zmęczonymi oczami
Wisi tak przybity, nienawiści rękami
W okół, konowały z akcji brutalność bez granic
I ludzie przywiązani do życia kablami
Każdy niesprawiedliwy życia wyrok
Jak lanca przebija jego bok znów na wylot
Nagie bezlitosne skały, dzisiejszej Golgoty
Temida ze wstydu przewiązuje oczy
Gołębie pokoju łkają schowane w drzewach
Skrada się hiena, łże pod nimi w krzewach
Wszystko co żyje to i umiera
Kochankowie pogrążeni po uszy w złudzeniach
Metal koroduje, tu
Kamień wietrzeje, tu
Diabeł mężczyźnie, kobiecie w twarz się śmieje
Zdradzeni wcześnie, wychodzą dziś po raucie
Wdychają spaliny zamknięci w aucie
Całe ich życie to była senna mara
Jest tylko on, ona, na odludziu garaż
Puste pokoje, pustych domów
Kolejne co dnia, do snu nie skłonna, nekropolia
[Refren]
[Zwrotka 3]
Autostradą armagedonu suną konwoje śmierci
Gdzie przed rozdarciem nieba, umieramy z nędzy
Wchodzimy na grząskie wody, wściekłej agresji
Roztocze, muchy ściernice, zastępy śmierci
Zwłoki kobiety, bez piersi, rany niemo krzyczą
Kauteryzowane, przez bestie lutownicą
Usta milczą, przykrył je wieczności [?]
Po policzku liże ją bezpański pies
Czarny scenariusz ciągle się powtarza
A każdy dzień wstaje jak Łazarz
Nie pomagają na sen prochy, zabrane od matki
Do świata przemocy, stoisz na moście
Widzisz zachodzące słońce
Ten widok wcale cię nie odpręża
Rzeka jakby spływa krwią, miasto zło
Zepsucie, jabłko zdarte, przez biblijnego węża
Tu ulica gwałtu wychodzi na skwer awantur
Za nim rozpusty park, plac Markiza de Sade
Stoją przy ulicy bezzębne stare
Zagłębie popsutych, zużytych lalek
Te twarze gwarantują więcej wrażeń
Wyniesiona na ołtarze agonia idzie z tym w parze
Razem z rozkładem w parze, z powrotem do śródmieścia
Do przepełnionych klubów
Gdzie swoje nocne żniwo, zbiera inkubus
Choroby spod znaku wenery, Boski sąd
Kara za grzechy, ciała w strupach zżera trąd
Ona pyta się jak lubisz, chce wiedzieć jak lubisz
Jest gotowa kręcić dziś z padliną Snuff movies
śmierdzi jak winda zalana uryną, przypadek?
One nie nucą już piosenek swoich matek
GHB w drinkach, nie chcą znać planów
Ktoś obcy, z sacrum, zrobi dziś profanum
Przylądek strachu, a w kalendarzu dla tej gwiazdy
Dziś specjalnie, jest trzynasty
Dziś specjalnie, jest trzynasty...